„Wiem, że celem pana Świrskiego i jego Reduty było i jest przedstawić naród polski jako mur oporu przeciwko Niemcom i pomocy Żydom. Że wszyscy byli aniołami. Facet wierzy w cuda! Ja nie” – wyznaje Stanisław Aronson, były żołnierz AK, w książce „Wojna nadejdzie jutro”. Ta publikacja jest podsumowaniem jego wojennej działalności i krytycznym spojrzeniem na to, co dziś z historią robią instytucje działające w ramach polskiej „polityki historycznej”.
Aronson urodził się w 1925 r. w Warszawie. Jest polskim Żydem i oficerem AK. Należał do Kedywu, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Walczył też w Siłach Obronnych Izraela. Ma obywatelstwo obu krajów i przez oba był odznaczany. Ostatni medal – Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski – odebrał w 2013 r.
Gdy niemiecka telewizja ZDF wyemitowała serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, w Polsce wybuchł skandal. Część komentatorów uznała, że akowcy zostali w filmie przedstawieni w negatywny, fałszywy sposób. Planowano pozew sądowy. Jak się okazuje Reduta Dobrego Imienia namawiała Stanisława Aronsona, by to on złożył dokumenty do sądu. Odmówił. „Prezes Świrski namawiał, żebym to ja, jako Stanisław Aronson, wszedł na drogę sądową, bo w filmie są same kłamstwa o AK. Żołnierze Podziemia są przedstawieni jako grasująca po lasach banda zbirów antysemitów. Potem naciskała na to samo pełnomocnik z kancelarii, która ten pozew przygotowywała. Spotykałem się, rozmawialiśmy, odradzałem. Nie chciałem tego robić” – wyznaje Aronson. A więc Reduta najpierw przygotowuje pozew, a później szuka kogoś, kto go wniesie? To ciekawy sposób działania.
Stwierdzenie, że w szeregach AK nie było antysemitów jest ryzykowne. Aronson należał do Kedywu i – jak sam przyznaje – takich tendencji tam nie było, bo dowódca na to nie pozwalał. Ale nie każdy dowódca taki był. Antysemityzm w czasie wojny istniał. Polskie społeczeństwo nie było od niego wolne. Wypieranie tego faktu nie przyniesie nam ulgi, bo sprawi, że żyć będziemy w fałszywym przekonaniu o wzniosłej przeszłości. A budowanie czegokolwiek na fałszu – nawet historycznej propagandy – nigdy nie kończy się pomyślnie.
Co jeszcze o prezesie Reduty mówi Aronson? „Próbowałem wybić mu z głowy taki sposób walki o nasze dobre imię. Metoda, którą przyjął, była oparta na fałszu. Nie można mówić tylko o chwalebnych kartach polskiej historii, o podłościach też należy mówić. To jest bardzo ważne. Ale on nie chciał. Uznałem to za szkodliwe”.
Aronson krytykuje również Instytut Pamięci Narodowej. O wyprodukowanym przez IPN filmie „Niezwyciężeni” mówi wprost: „To jest czysty przejaw skrajnej megalomanii, którą trzeba jak najszybciej leczyć”; „tam są nie tylko same kłamstwa. Tam jest przedstawienie fałszywej historii w celu fałszywej edukacji młodych ludzi i własnego elektoratu politycznego”; „propagandowe bzdury, polityka historyczna szyta dla idiotów”.
W książce Aronson wspomina, jak walczył w szeregach AK w czasie Powstania Warszawskiego. Ranny wbiegł do jednej z kamienic. Krwawił. Chciał się umyć, by móc opuścić to miejsce bez wzbudzania podejrzeń. Nikt – nikt! – nie otworzył mu drzwi, chociaż mieszkańcy wiedzieli, że chce wejść tylko na chwilę i nie mieli pojęcia, że jest Żydem. Miał do nich żal, bo przecież walczył również dla nich, a został odtrącony. I to nie był jedyny taki przypadek. „Jak słyszę, że cały naród stał murem przeciwko Niemcom, to mnie śmiech ogarnia. Stał murem – owszem, ale obojętności” – komentuje to Aronson. I zaznacza, że to nie naród był odważny i bohaterski, ale poszczególni ludzi. Większość odwracała głowy. Nie pomagała. A czasami nawet przeszkadzała. Nie ma więc dziś powodu do tak wielkiej narodowej dumy.
Polski rząd nie przeciwstawił się budowie murów getta. Nie zrobił nic w sprawie antyżydowskich przepisów, jakie wprowadzali stopniowo Niemcy. Nie reagował też na transporty Żydów jadące do obozów zagłady. „Dzień w dzień transporty do gazu. Co na to premier? Ministrowie? Ich urzędnicy? Nic! Trochę gadania, ale prawie zero czynów” – podkreśla Stanisław Aronson. Gdy Niemcy rozpoczęli likwidację warszawskiego getta, generał Stefan Rowecki „Grot” meldował do Londynu, że… „wstrząsnęło to całą giełdą GG”, bo w związku z tym „coraz trudniej [było] o nabywców”. W październiku 1942 r., gdy tak wielu polskich Żydów zostało już zamordowanych w komorach gazowych, podporucznik Adam Smulikowski relacjonował, że „wszystko wskazuje, że Żydzi zdemoralizowani z pokolenia na pokolenie specjalnymi warunkami swego życia nie reprezentują dziś tego, co zwykliśmy określać mianem narodu”.
A więc Żydów do wspólnego polskiego narodu w czasie wojny nie zaliczano. Dziś chętnie politycy uznają tych Żydów za Polaków, zwiększając tym samym liczbę „polskich” ofiar do 6 mln (w tym 3 mln polskich Żydów).
„Szmalcowników mogło być dwa, trzy tysiące, czyli tyle, ile przystanków autobusowych w Warszawie dziś” – zauważa Aronson. Ilu z nich spotkało się z karą ze strony Podziemia? Niewielu. A i ci, którzy otrzymali wyroki podziemnych sądów, odpowiadali głównie za inne wykroczenia. Wydawanie, a nawet zabijanie Żydów w czasie wojny nie było potępianie, ani karane. „To nie jest popularny dziś pogląd, ale państwo polskie tego egzaminu nie zdało. Nie chciało postawić tamy demoralizacji” – mówi Aronson. To, co mówi, nie może się podobać dzisiejszym ekspertom od polityki historycznej. Nie są oni jednak w stanie uciszyć naocznego świadka tamtych wydarzeń. Problem polega na tym, że jego głos nie brzmi najdonioślej. Bo to instytucje nastawione na promowanie nowej polityki historycznej dysponują dziś ogromnymi funduszami i coraz większymi możliwościami. To one zalewają dziennikarzy setkami wiadomości, blokują skrzynki mailowe, wysyłają protesty do pracodawców osób, które w ich odczuciu niewystarczająco dobrze piszą o polskiej historii. Prawdę coraz mniej widać w gąszczu takich działań.
Dlatego koniecznie trzeba przeczytać, co ma nam do powiedzenia Stanisław Aronson. Nawet, jeśli ktoś z czytelników się z nim nie zgodzi, lub nie zaakceptuje jego punktu widzenia. Przynajmniej go pozna. I to już może stać się początkiem docierania do prawdy. I prawdziwej historii, która nie ma nic wspólnego z „polityką historyczną”.
Wyznania Aronsona są bolesne. Nie spodobają się tym, którzy wierzą w mity o bohaterskiej przeszłości. Któż z nas nie chciałby być bohaterem? A jednak w chwili próby niewielu jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Nasi przodkowie też nie zawsze sprostali. Trzeba się z tym pogodzić, by móc wychować kolejne pokolenia w szacunku do prawdy i do nas samych.
Emil Marat, Stanisław Aronson, Michał Wójcik „Wojna nadejdzie jutro. Żołnierz legendarnego Kedywu AK ostrzega”, wyd. Znak