Kiedy Mordechaj Canin jeździł po powojennej Polsce, towarzyszyło mu uczucie beznadziejnej pustki. Nie było wymordowanych Żydów i zacierały się ślady ich istnienia. Zwrócił uwagę na niegodnie zachowanie Polaków w czasie wojny i już po niej. Dokładnie opisał „gorączkę złota”, jaka rozgrywała się wokół dawnych obozów. I przyznał, że nie ma sił, by tym się szerzej zająć, ale wierzy, że w kolejnym pokoleniu pojawi się historyk, który zbada przypadki „straszliwego upadku człowieka w dwudziestym wieku”.
Canin miał rację. „Złote żniwa” prof. Jana Tomasza Grossa są pracą, na którą czekał. Sam Canin zresztą poruszał podobną tematykę. Zmagał się z polską niepamięcią o żydowskich sąsiadach tuż po wojnie. Oburzało go wyparcie polskich win, zatarcie śladów żydowskiej obecności. Buntował się przeciwko przekształcaniu synagog w budynki użyteczne dla obecnych mieszkańców poszczególnych miejscowości i ze zgrozą patrzył na macewy służące do brukowania ulic. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nic nie może zrobić.
„Przez ruiny i zgliszcza” to opis podróży po cmentarzu – wielkim żydowskim cmentarzu, jakim była powojenna Polska. Żydzi ginęli nie tylko w obozach, ale również na ulicach, w domach, na posterunkach policji, przy drogach, w lasach. Nieoznaczone, samotne groby dziś mogą być niemożliwe do odnalezienia.
Canin pisał wprost o polskiej niechęci do Żydów. Nie udawał, że istniała „Rzeczpospolita przyjaciół”. Zwracał uwagę na rzeczy, za które dziś pewnie musiałby się liczyć z procesem sądowym, wytoczonym przez którąś z bliskich rządowi organizacji. „Jak we wszystkich miastach w Polsce, także w Siedlcach Żydzi nie mogli liczyć na pomoc polskich sąsiadów, z którymi żyli razem przez wiele pokoleń. To prawda, znaleźli się nieliczni Polacy, którzy ukrywali Żydów, ale tylko jedna jedyna Polka ukrywała ich bezinteresownie – i do dziś jest prześladowana za tę ‘zbrodnię’. Większość Polaków patrzyła obojętnie, kiedy Niemcy i Litwini chodzili po żydowskich domach, rabowali i mordowali Żydów tak, jak zarzyna się kurczaki” – uważał Canin.
Podróż po nieistniejącym świecie musiała być bolesnym doświadczeniem. Autor wielokrotnie mówi o swoich uczuciach. „Myślałem, że po tym, jak pierwszy raz zobaczyłem zgładzone żydowskie miasteczko, nic już mną nie wstrząśnie. Bo ile razy może człowiekowi zastygać krew w żyłach? Ale kiedy przyjeżdżałem do kolejnego opustoszałego i zdewastowanego miasteczka, miałem to samo poczucie – że kończy się świat i że nie mam już siły patrzeć na tę wstrząsającą, tę bezbrzeżną pustkę po dawnym żydowskim świecie” – pisał, odwiedzając Hrubieszów, Lubartów, Tyszowce.
Nie miał nadziei na to, że sytuacja się zmieni. Aby tak się stało, Polacy musieliby przyznać się do zbrodni popełnionych w czasie wojny i po niej. Musieliby też oddać żydowskie mienie, które przejęli. Canin zdawał sobie sprawę z tego, że to jest niemożliwe. Zarówno wtedy, jak i dzisiaj. W XXI wieku wciąż w niektórych miejscowościach żywe są stereotypy powracających już nie dawnych żydowskich mieszkańców, ale ich potomków, którzy zechcą odebrać obecnym mieszkańcom ich domy. Nie ma to z rzeczywistością nic wspólnego, ale nie przeszkadza to niektórym zbijać na tym kapitału politycznego. Żydzi, których w Polsce jest tak niewielu, wciąż mogą służyć jako przykład mitycznego wroga, którego pokonanie zagwarantuje spokój i szczęście.
Spostrzeżenia Canina są niezwykle trafne. A jednak szkoda, że po siedemdziesięciu latach wciąż tak samo aktualne.
Mordechaj Canin „Przez ruiny i zgliszcza. Podróż po stu zgładzonych gminach żydowskich w Polsce”, przekład Monika Adamczyk-Garbowska, wyd. Nisza
Katarzyna Markusz