Polityczne kłótnie, walka o władzę, podsycana nienawiść, rosnący w siłę nacjonalizm, a w końcu morderstwo, którym opinia publiczna oburzała się tylko przez chwilę. Tak wyglądało dwudziestolecie międzywojenne w Polsce. Czytając książkę Pawła Brykczyńskiego „Gotowi na przemoc”, można odnieść wrażenie, że nasza historia zatoczyła koło. Znów jesteśmy w przedziwnym punkcie, który coraz niebezpieczniej się zapętla.
Gabriel Narutowicz wcale nie chciał być prezydentem. Wybrany na ten urząd w grudniu 1922 r. głosami m.in. polskich Żydów, musiał stawić czoła rosnącej nienawiści wobec własnej osoby. Narodowcy przekonywali, że nie jest on „prawdziwie polską” głową państwa, że teraz wpływ na kraj będą mieć mniejszości, które doprowadzą do upadku młodej demokracji. Ta sytuacja pokazała, że Polacy nie dojrzali do polityki i dokonywania odpowiedzialnych wyborów.
Narutowicz został zamordowany przez Eligiusza Niewiadomskiego 16 grudnia 1922 r., zaledwie po tygodniu sprawowania urzędu. Niewiadomski, przesiąknięty nacjonalistyczną ideologią, pragnął Polski wolnej od Żydów i innych mniejszości. Swą nienawiść skupił na nowym prezydencie.
„Gdy pierwsze oburzenie wywołane mordem prezydenta nieco się ulęgło, widzimy dziś, jak dokonywa się powoli wśród endecji arcyciekawa zmiana stosunku do osoby Niewiadomskiego. Do niedawna był to szaleniec, zbrodniarz, morderca, który wieczną niesławę ściągnął na siebie i zbrukał śnieżyście białe karty dziejów Polski. (…) Dziś jest już inaczej (…). Endeckie dzienniki wydają dziś większe numery, nie szczędząc nakładu, by tylko in extenso spopularyzować mowę Niewiadomskiego, a tysiące czytelników po przeczytaniu jej powie: ‘Ależ to nasz człowiek! To prawdziwy bohater! Jak on mówi!!’ Być może kiedyś jakiś endek historyk, pisząc dzieje roku 1922, obdarzy Niewiadomskiego tym właśnie tytułem i powie o nim, że Bóg mu powierzył honor Polski. To zupełnie prawdopodobne” – pisał „Przegląd Wileński” w styczniu 1923 r.
Niewiadomski nie żałował popełnionej zbrodni. W swoim przekonaniu postąpił słusznie. Z czasem pojawiało się coraz więcej głosów chwalących jego czyn – szczególnie po prawej stronie sceny politycznej. Polacy (zwłaszcza ci „prawdziwi”) stali się gotowi na przemoc. Nie oburzała ich ona, nie gorszyła. Dopuszczali siłę, jako argument w prezentowaniu swoich racji.
Niedojrzałość polskiej sceny politycznej okresu międzywojennego można tłumaczyć latami zaborów i zniewolenia, kiedy Polacy nie mieli żadnego wpływu na otaczającą ich rzeczywistość. Nagła wolność spowodowała zachłyśnięcie się swoimi możliwościami. I przecenienie zdolności rodaków do krytycznego myślenia.
Czy dzisiaj nie mamy wrażenia, że ta sytuacja się powtarza? Czytając książkę Brykczyńskiego, możemy odtworzyć etapy rodzenia się nienawiści, która doprowadziła do tragedii. Czy wyciągnęliśmy z niej wnioski? Raczej nie. Nasi politycy wciąż podpalają emocje, grając na instynktach swoich wyborców i manipulując przekazywanymi treściami. A my – odbiorcy tych treści – wcale nie sprawdzamy ich prawdziwości, wpadając w pułapkę życia w świecie naszych wyobrażeń nie zawsze powiązanych z rzeczywistością.
Przemoc istnieje i dzisiaj we współczesnej polityce. Za nakręcaną spiralą nienawiści agresją słowną, idzie przemoc fizyczna. Brykczyński, opisując wydarzenia sprzed stu lat, w rzeczywistości postawił przed nami lustro. Tylko że my wcale nie chcemy się w nim przeglądać.
Paweł Brykczyński, „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce”, tłum. Michał Sutowski, wyd. Wydawnictwo Krytyki Politycznej