Aleksander Edelman: Słowo ojczyzna niedużo dla mnie znaczy

„Nieznane zapiski o getcie warszawskim” to książka Marka Edelmana, która na swoje pierwsze wydanie czekała kilkadziesiąt lat. O książce, która ukazuje się osiem lat po śmierci autora, oraz o polskiej współczesności rozmawiamy z synem Marka, Aleksandrem Edelmanem.

Aleksander Edelman podczas spotkania wokół książki “Nieznane zapiski o getcie warszawskim” autorstwa Marka Edelmana, 2.10.2017 Centrum Kultury Jidysz w Warszawie

Pan nie mieszka w Polsce?

Nie.

A jak często Pan tu bywa?

Powiedzmy, że cztery razy do roku.

Czym dla Pana jest Polska?

Też ma Pani pytania… Tutaj się urodziłem, więc jest to kraj, do którego wracam, ale nie można powiedzieć, że to jest ojczyzna. Dzisiaj to nic nie znaczy. A jeśli znaczy, to coś dwuznacznego, instrument manipulacji. Mam tu przyjaciół. Wracam głównie do nich. Współpracuję też z polskimi naukowcami. Polska to przyjaciele no i… albo najpierw, przede wszystkim dramat, który tutaj się rozegrał. Chyba głównie dlatego tu przyjeżdżam. Uważam, że w tej chwili ludzie przyjeżdżają tutaj, lądują na lotnisku, wsiadają w autobus albo taksówkę, przyjeżdżają do muzeum Polin, jadą na cmentarz żydowski, jadą do Oświęcimia i wyjeżdżają. Ja nie uważam, że tak wyraża się pamięć. To jakaś zła turystyka Zagłady. Więc może ktoś musi jeździć normalnie i rzeczywiście myśleć na ten temat.

Co to znaczy jeździć normalnie? Czyli jak?

Przyjeżdżać, nie spiesząc się. Przyjeżdżać w pewnym sensie do siebie.

Powiedział Pan, że nie ojczyzna, bo ojczyzna prowadzi do…

… nacjonalizmu, do niechęci, do nienawiści do drugiego człowieka. Słowo ojczyzna nic dobrego dla mnie nie znaczy.

W Polsce jest teraz niebezpiecznie?

Niebezpiecznie pod jakim względem?

Czy myśli Pan, że ruchy nacjonalistyczne są coraz silniejsze i zagrażają bezpieczeństwu?

Trzeba sprecyzować, o jakie bezpieczeństwo chodzi. Kiedy się państwo rozpada, gdy nie postępuje się według prawa, to mogą się stać rzeczy najgorsze. Czym jest to najgorsze, to ja nie wiem. Zaczyna się od tego, że nie ma wolności słowa, kończy się na tym, że się wsadza ludzi do więzienia, bije się ich na ulicach. Tegoroczna Nagroda Literacka Nike została przyznana książce o Grzesiu Przemyku. I nagle okazuje się, że myślało się, że to już nigdy nie wróci – tak samo jak myślało się, że nigdy nie będzie eksterminacji Żydów – a tu się już mówi, że może coś będzie. Nie chodzi o to, że jest już teraz niebezpiecznie – bywa, oczywiście, tylko jeszcze nie dla naszych bliskich – ale „ojczyzna” do tego prowadzi, że się zamykamy w sobie, nie chcemy innego, wrogo patrzymy na innego, inny nam zagraża, nawet, jeżeli nam nie zagraża.

Pan się czuje w Polsce dobrze?

Czuję się normalnie, tak jak Pani pewnie. Czuję się dobrze, kiedy jestem z przyjaciółmi. Nigdy – pomijając 1968 r. – nie doznałem żadnych antysemickich ataków.

Dlaczego Pański ojciec nie wyjechał z Polski do Izraela?

Do Izraela? Dlaczego miał wyjeżdżać do Izraela?

Wielu Żydom Izrael kojarzył się z tym miejscem, gdzie powinni być.

Ale dlaczego? Tam jest tak gorąco. Przed wojną działali syjoniści. Ich celem było zebrać Żydów i pojechać z nimi do Palestyny. Teraz jest Izrael i syjoniści już nie są potrzebni. Teraz są Izraelczycy. Jest ich mało i chcą, żeby wszyscy Żydzi jechali tam, ale niby dlaczego?

To nie jest dobry pomysł?

Nie, nie uważam, by to był dobry pomysł. Jeśli się ktoś dobrze tam czuje, lubi, żeby było ciepło, lubi mówić po hebrajsku, to to jest dobry pomysł. Ja na przykład wolę pojechać do Grecji. Chociaż dowiedziałem się, że to najbardziej antysemicki kraj w Europie.

Grecja?

Podobno. Im mniej Żydów tym większy antysemityzm.

Właśnie ukazała się książka zawierająca nieznane wspomnienia Pańskiego Ojca. Co jest w niej takiego wyjątkowego, czego nie ma w poprzednich opracowaniach? Co nowego ona wnosi do tej historii?

Przede wszystkim jest to jego pierwsze niefiltrowane przez dziennikarza świadectwo z getta warszawskiego; to, co on przeżył do Akcji, do powstania w getcie. Jest to cenny dokument także faktograficznie. Można powiedzieć, że jest źle napisany, że jest dobrze napisany, ale został napisany. Ojciec mówił w nim to, co chciał i co pamiętał po dwudziestu latach, co go najbardziej poruszyło. Raport „Getto walczy”, który napisał w 1945 r., był suchy, przeznaczony dla bundowców m.in. w Ameryce. Wydane właśnie wspomnienia są bardziej osobiste. Czuje się, że czasami on się boi, że inni się boją. Czasami ktoś płacze. Myślę, że takiego punktu widzenia z jego strony jeszcze nie było.

Co się stało, że tak późno wychodzi ta książka? Została spisana w latach 60.

To były trzy bloczki papieru. Myśmy je znaleźli w mamy dokumentach do wyrzucenia. To było pisane w 1967, 1968 r. Wiem, że wysłał dwa fragmenty do jednej z gazet w Krakowie. Odpisali mu, że to jest nieciekawe, że wszystko zostało już powiedziane na ten temat i w ogóle jest niebezpiecznie w tej chwili w Polsce to drukować. Pamiętam, gdy przyszła ta odpowiedź odmowna. Oboje rodzice się zdenerwowali. I pewnie wtedy zarzucił dalsze pisanie.

Nie wydaliśmy tego też od razu po Jego śmierci. To było ręcznie napisane. Trzeba było to przepisać i opracować. Ten tekst potrzebował not, odnośników, ponieważ opisywane tam zdarzenia były zbyt dawno. Nikt z czytelników by nie wiedział, o co chodzi. Martyna Rusiniak-Karwat zrobiła to bardzo dobrze. To wszystko trwało.

Gdyby Pański Ojciec dzisiaj żył, byłby zadowolony z Polski? Tego, jak ona wygląda? Czy miałby zastrzeżenia?

A jak Pani myśli?

Myślę, że miałby.

No właśnie. Myślę, że byłby bardzo rozczarowany. Można z nim tam porozmawiać. On przyjmuje telefony w sobotę, wtedy, kiedy wszyscy Żydzi się modlą.

Zadzwonię.

Rozmawiała Katarzyna Markusz