Julia Brystygier, znana jako Krwawa Luna, dyrektor V departamentu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, to postać – wbrew pozorom – niezwykle tajemnicza. Podobno lubiła mężczyzn i miała wiele romansów. Podobno okrutnie torturowała aresztantów, których przesłuchiwała. Podobno. Bo okazuje się, że ani na jedno, ani na drugie nie ma dowodów.
Czytałam dzisiaj tekst na stronie gazeta.pl, nawiązujący do książki Patrycji Bukalskiej o Krwawej Lunie oraz filmu o niej, który wkrótce wejdzie na nasze ekrany. Czytałam też komentarze pod tym artykułem. Można by je streścić w jednym zdaniu: „Żydzi wybielają swoich”. Zakładam, że większość autorów tych komentarzy nie spędziła długich godzin w archiwach, studiując dokumenty Julii Brystygier i spraw z nią związanych. Patrycja Bukalska to zrobiła. I dzięki temu powstała rzetelna książka, opisująca losy jednej z najważniejszych postaci PRL-owskiej bezpieki.
Julia Prajs przyszła na świat w 1902 na Kresach. Jej ojciec był aptekarzem, który sam przygotowywał leki dla klientów. Nie wierzył w hurtową sprzedaż medykamentów. Prajsowie byli Żydami, ale nieprzywiązanymi do religii. Mimo to, w czasie wojny Niemcy potraktowali ich tak, jak wszystkich innych – wierzących i niewierzących, zasymilowanych, biednych i bogatych. Julia przeżyła wojnę. Aktywnie działała w ruchu komunistycznym. Dlaczego tak ją zafascynował? Może tak jak wielu Żydów w tamtym okresie, marzyła o równouprawnieniu, o emancypacji, o wyzwoleniu z ograniczeń narzucanych przez prawo, o tym, że wszyscy ludzie mogą być równi. Komunizmowi pozostała wierna do końca. Był to w jej życiu związek silniejszy niż jakikolwiek inny. Jej pierwsze małżeństwo, z Chaimem Nutą Brustigierem, trwało zaledwie kilka lat. Chaim popierał syjonizm i budowę żydowskiego państwa w Palestynie. Julii to nie interesowało.
W 1944 Julia Brystygier zaczęła pracę w bezpiece. Wcale nie chciała być szefową jednego z departamentów. Zgodziła się, bo tego wymagała od niej partia. Wkrótce miała stać się symbolem okrucieństwa komunistycznych służb. Czy słusznie? Na to pytanie próbowała odpowiedzieć autorka książki. Nie znalazła jednak żadnych bezpośrednich dowodów na to, by Krwawa Luna rzeczywiście sama znęcała się nad więźniami. Jedno jest pewne – o takich praktykach wiedziała i nigdy się im nie sprzeciwiła. Miała też znakomite układy z kierownictwem partii. Dlatego nigdy nie pociągnięto jej do odpowiedzialności.
Po przejściu na emeryturę Julia – używając panieńskiego nazwiska – rozpoczęła karierę pisarską. Wydała trzy książki dobrze przyjęte przez krytyków. Jednak związek literatów nie chciał jej w swoich szeregach. Doceniano jej twórczość, ale nie akceptowano kogoś z tak obciążającą przeszłością. Po raz pierwszy w historii odrzucono kandydaturę do związku z powodów nie merytorycznych. Julia bardzo to przeżywała. Być może dlatego nie opublikowała już nic więcej.
Życiorys Krwawej Luny wciąż kryje wiele tajemnic. Książka Patrycji Bukalskiej udziela kilku odpowiedzi, ale stawia też kolejne pytania. Nie znamy motywacji Julii, nie wiemy co czuła i myślała, dokonując życiowych wyborów. Nie znamy też wszystkich faktów. To sprawia, że nie możemy jej też jednoznacznie oceniać. Bukalska daje jasno do zrozumienia, że trudno jest w sprawie Luny wydać wyrok. Luna była kobietą wybitnie inteligentną, pewną siebie, twardą. Dokonała jednak niewłaściwego wyboru. Zamiast kochać ludzi, pokochała partię. Może gdyby poszła inną drogą, dziś znalibyśmy ją jako pisarkę lub dziennikarkę. Może jej wrażliwość zostałaby doceniona przez innych twórców. Może jej życie potoczyłoby się inaczej. Może.
Patrycja Bukalska „Krwawa Luna”, wyd. Wielka Litera