Jakub Szapiro to gangster, bokser, postrach międzywojennej Warszawy. Ściąga haracze od sklepikarzy, zabija tych, którzy nie płacą, a jak chce, to idzie na spotkanie z premierem. Jakub Szapiro jest niebezpieczny i przystojny. Jakub Szapiro jest bohaterem, jakiego dawno nie mieliśmy.
Dwudziestolecie międzywojenne w Polsce to okres interesujący pod wieloma względami. Po 123 latach zaborów Polska wreszcie odzyskała niepodległość. Nie wszystkim to wystarczało. Chcieli więcej. Chcieli, żeby Polska była tylko dla Polaków. Najliczniejszą mniejszością byli wtedy Żydzi i to im oberwało się najbardziej. Nie chciano ich na uniwersytetach, nie chciano na ulicach, nie chciano się na nich natykać u drogiego krawca. Tym, którzy chcieli wyjechać, życzono jak najlepiej – w Palestynie, na Madagaskarze, wszystko jedno gdzie. Oby nie w Polsce.
Lata 30. były pełne emocji, waśni, sporów i kłótni. Na co dzień wydarzały się różnego rodzaju zbrodnie, a niedojrzała klasa polityczna nie była zdolna do zapanowania nad nikim. Każdy robił co chciał i jak chciał. Ludzie zdobywali fortuny i je tracili. A pośród tego wszystkiego pojawił się Kum Kaplica, któremu podlegali warszawscy gangsterzy na czele z Jakubem Szapiro, najlepszym z najlepszych.
Szapiro nie jest święty, ale nie sposób go nie lubić. Robi złe rzeczy, ale nie zawsze złym ludziom, więc jesteśmy w stanie mu wybaczyć. Kibicujemy mu, jak „bękartom wojny” albo Frankowi Underwoodowi. Kibicujemy i trochę zazdrościmy, że nie jesteśmy tak przebojowi. Ale czy na pewno byśmy chcieli?
Kiedy czytałam „Króla” ciekawość przeradzała się we współczucie, a potem w smutek. Ta powieść, osadzona w latach 30. ubiegłego wieku, ma wiele wspólnego z naszą obecną rzeczywistością. Poza walką o władzę i etnicznymi czystkami, jest tu też „polski obóz”, którego nikt tak nie nazywa, bo wtedy jeszcze nie wiedziano, że w niedalekiej przyszłości będą jakieś inne obozy. Mój czytelniczy smutek bierze się stąd, że ta książka odbiera nadzieję na to, że Polska może być krajem wielu kultur, religii i tradycji. Kto przed wojną nie wyjechał do Palestyny, ten popełnił ogromny błąd. Czy błędem jest dzisiaj nie wyjeżdżanie do Izraela?
Nowa powieść Szczepana Twardocha jest czymś, czego wcześniej – niestety – nie było. Nikt tak nie mówił o Żydach, nikt tak o nich nie pisał. Tutaj są zwykłymi ludźmi ze swoimi wadami i zaletami. Z uczuciami, namiętnościami, sukcesami i porażkami. Z całym bagażem doświadczeń, który na swoich plecach mógłby nieść ktokolwiek inny. Nareszcie w polskiej literaturze współczesnej Żydzi są po prostu ludźmi.
Szczepan Twardoch „Król”, wyd. Wydawnictwo Literackie