Mam wrażenie, że Naftali Bennett, izraelski minister edukacji, kiedy zawieszał „Żywopłot” na liście szkolnych lektur, chyba nie zdążył przeczytać tej książki i opierał się jedynie na streszczeniu. Zrobił tym samym znakomitą reklamę powieści o miłości niemożliwej do spełnienia.
Izrael w zasadzie od początku swego istnienia żyje w cieniu wojny, jak nie jednej, to drugiej, trzeciej i kolejnych. Musi walczyć o prawo do istnienia, którego nie ułatwiają mu jego właśni politycy.
Liat i Himli mieszkali chwilowo w Nowym Jorku. Ona była Izraelką, on Palestyńczykiem z Ramallah. Spotkali się na drugim krańcu świata zupełnie przypadkiem i od dnia, kiedy zobaczyli się po raz pierwszy, nie mogli się rozstać. Ich miłość była gorąca, namiętna, szczera, a jednocześnie tymczasowa. Wiedzieli, że nie potrwa wiecznie, że będą musieli się rozstać, bo zbyt wiele ich dzieli. Nie mieliby szans na wspólne życie. A gdyby zostali w Stanach i nie wrócili do swoich rodzinnych stron? Czy wtedy ich uczucie by przetrwało? I czy oni rzeczywiście tego chcieli?
„Żywopłot” miał być o miłości, ale i nie mógł się obejść bez polityki. Kiedy postawimy obok siebie Izraelczyka z Palestyńczykiem, nie może być inaczej. Ludzie mogą się wzajemnie kochać, ale o politykę i tak będą się spierać. Czytając książkę Rabinyan zastanawiam się, czy tego konfliktu izraelsko-palestyńskiego rzeczywiście nie da się w żaden sposób rozwiązać. Liat uważa, że wyjściem są dwa państwa – jedno dla Izraelczyków, drugie dla Palestyńczyków. Jej arabscy znajomi wolą jedno państwo, w którym oni wkrótce staną się większością (rzeczywiście arabskich dzieci w Izraelu rodzi się coraz więcej) i zmarginalizują wpływy Żydów.
Liat kocha Himliego, ale jednocześnie boi się o nim powiedzieć rodzicom. Wie, że byliby na nią źli. Himli zaś przedstawia ją swoim krewnym i znajomym, z którymi Liat od razu zaczyna spierać się o politykę. Arabowie są w tych sporach zażarci i nieustępliwi. Autorka książki – chyba nieco wbrew własnym intencjom – przedstawia ich jako tę gorszą stronę sporu o stosunki izraelsko-palestyńskie. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, bo bardzo szkoda mi Liat, wystawionej na pastwę arabskich ataków, obarczanej odpowiedzialnością za czyny wszystkich Izraelczyków i osamotnionej w poglądach nie tyle własnych, co swoich rodziców.
Z drugiej strony to nie Arabowie zbudowali mur i postawili punkty kontrolne, które odgradzają zakochanych, gdy wracają do rodzinnych domów. Być tak blisko, mieszkać obok siebie, a nie móc się spotkać – oznacza niemożliwość porozumienia, wzajemnego poznania i być może sympatii. I w tym momencie nie chodzi już o Liat i Himliego, ale o dwa narody, które żyją na tej samej ziemi.
„Żywopłot” ostatecznie powrócił na listę izraelskich lektur szkolnych. Mam nadzieję, że książkę przeczytał też w końcu minister Bennett i dowiedział się, że porozumienie (a nawet miłość!) między Izraelczykami a Palestyńczykami jest możliwe. Trzeba im tylko odebrać ich własnych polityków, którzy mnożą przeszkody, powodując chaos i wzajemną niechęć. Zamiast budować mury i zasieki, lepiej postawić jakiś most. I ściąć ten stary żywopłot.
Dorit Rabinyan „Żywopłot”, wyd. Smak Słowa, tłum. Agnieszka Olek