Czy można kogoś jednocześnie lubić i nie lubić? Kochać a jednocześnie wpychać w znienawidzoną formę gorszego, innego, słabszego? Po lekturze książki Elżbiety Janickiej i Tomasza Żukowskiego mam wrażenie, że filosemitów powinniśmy obawiać się na równi z antysemitami. Czasami może nawet bardziej.
Dom Kereta był wydarzeniem na skalę światową. Kiedy w Warszawie zbudowano niewielką przestrzeń, w którą postanowiono wcisnąć izraelskiego pisarza, duże amerykańskie gazety walczyły o możliwość publikacji wywiadów i zdjęć jako pierwsze. Keret z dziennikarzami spotkał się kilka dni przed oficjalnym otwarciem. Kilku osobom udało się wtedy wejść do tego domu (rzecz jasna nie równocześnie), zrobić zdjęcia, przygotować materiały dla swoich redakcji. Spędziłam wtedy w tym miejscu tylko kilka chwil. Było ciasne, klaustrofobiczne, ale pełne światła. Z całą pewnością nie było domem, w którym można żyć na co dzień. Nie wiem też, czy jacyś artyści, którzy tam trafili, znaleźli w nim jakąkolwiek inspirację.
Janicka i Żukowski znaleźli za to przekaz, który w całej kampanii promującej Dom Kereta był zupełnie niewidoczny. Oto Żyd – Izraelczyk – wraca do Warszawy, miasta, z którego pochodziła jego rodzina i dostaje od wzruszonych tym powrotem Polaków własny dom. Wspaniale, prawda? Dom jest ciasny, ale własny i będzie stał między blokami na Żelaznej dopóki wiatr go nie zwieje. Jakie szczęście, że Keret nie pyta o majątek matki, o jej mieszkanie przy Alejach Jerozolimskich, o to, kto tam teraz mieszka i czy przypadkiem państwo polskie nie zechciałoby za to wypłacić jakiejś rekompensaty. Keret nie pyta. Keret zadowala się domem, dziuplą, skrytką, schowkiem, w który upchnęli go młodzi, zdolni, inteligentni artyści z Warszawy przy pomocy urzędu miasta i warszawskiej gminy żydowskiej (tak, GWŻ również współfinansowała ten projekt). Może więc się Keret schować tak, jak chowało się kilkaset tysięcy innych Żydów 70 lat wcześniej. W końcu my-Polacy mamy w tym żydowskim chowaniu ogromne doświadczenie.
Twórcy Domu Kereta są otwarci, nie mają nic przeciwko Żydom, a nawet ich lubią, brzydzą się antysemityzmem. To wszystko prawda, ale nie zauważają oni, że sami posługują się pewnymi wzorami zachowań, które dalekie są od ich własnych deklaracji.
Już we wstępie do książki dowiadujemy się, że jej tytuł – „Przemoc filosemicka?” – to trochę masło maślane, bo filosemityzm łączy się z pewnego rodzaju myśleniem przemocowym. Dla filosemity Żyd jest przedmiotem, a nie podmiotem, czymś, a nie kimś. Może sposobem na lepsze samopoczucie? Może na podbudowanie własnego ego? A może na zaistnienie w mainstreamie?
Autorzy książki omawiają też akcje prowadzone przez Rafała Betlejewskiego. Zaczął on od panoszącego się w wielu miejscach wyznania „Tęsknię za Tobą, Żydzie”, a skończył na symbolicznym spaleniu stodoły, urządzając z tego show krytykowany przez wiele osób, również ze społeczności żydowskiej. Rozmawiałam z Betlejem kilkukrotnie i nie wierzę, że chodziło mu o Żydów. Raczej o własną popularność i wypłynięcie na nośnym temacie. Żydzi stali się łódką, na którą wsiadł, by dopłynąć do własnego celu. Szkoda, że nie mogę szerzej z nim o tym dyskutować, bo zdążył mnie już zablokować na Facebooku (ach, ta nienawiść w social mediach!).
Cieszę się, że Janicka i Żukowski poruszyli kwestię filmu „Po-lin” Joanny Dylewskiej. W różnego rodzaju archiwach w Polsce i poza jej granicami można znaleźć wiele dokumentów na temat prowadzonego w latach 30. bojkotu ekonomicznego Żydów. Zaczęło się od ulotek, akcji informacyjnych, a skończyło na ciężkich pobiciach, wrzucaniu granatów do domów i przymusowej emigracji żydowskiej. Dylewska te sprawy pomija, koncentrując się na powszechnej szczęśliwości i przyjaźni między Polakami, a Żydami. Moim zdaniem ta przyjaźń nigdy nie istniała. Jedni i drudzy byli dla siebie obcy nawzajem, a ewentualna współpraca była okazjonalna i dotyczyła konkretnych spraw. Żydzi między dwiema wojnami nie byli przez polskie społeczeństwo postrzegani jako obywatele tej samej kategorii. Ale Dylewska lubi Żydów i chce ich fajnie pokazać. Ta fajność krytycznemu widzowi wychodzi bokiem, ale nie przeszkadza to w pokazywaniu filmu od czasu do czasu w telewizji. W końcu Polacy są w nim fajni i Żydzi są fajni, i świat jest fajny, i wszystko jest fajne. Takie fajne Polin.
Elżbieta Janicka, Tomasz Żukowski „Przemoc filosemicka?”, wyd. IBL PAN
Katarzyna Markusz