Każde miejsce ma swoją historię

Dziesięcioletnia Zosia nie wyjechała na wakacje. Pewnego dnia spotyka tajemniczą Rutkę. Od tej chwili rozpoczyna się przedziwna podróż w czasie, która prowadzi do odkrywania niezwykłych tajemnic. O książce „Rutka” rozmawiamy z autorką Joanną Fabicką.

Spotkanie dotyczące książki “Rutka” w Stacji Muranów – 12.03.2016

Czy o historii trzeba rozmawiać z dziećmi, również z tymi młodszymi?

Z dziećmi należy rozmawiać o wszystkim. Musimy tylko pamiętać, by nie obarczać ich ciężarem i emocjami, których nie są w stanie unieść. Poruszając z nimi trudne i bolesne tematy powinniśmy pozwolić, by to dzieci były przewodnikami w takiej rozmowie, by właśnie one nas prowadziły, my podążajmy za nimi w ich tempie. Choć nie jest to łatwe, nie narzucajmy tematów i nie odpowiadajmy na niezadane pytania. Bądźmy mądrymi towarzyszami tej podróży.

Ale żeby w ogóle w nią wyruszyć trzeba najpierw stanąć na obu nogach. Pierwsza to pozytywne emocje, które wszyscy chętnie odczuwamy: radość, ekscytacja, zadowolenie. Druga noga to emocje, przed którymi współczesny świat coraz częściej ucieka w popłochu: lęk, złość, zagubienie, wstyd, strach. Ale pamiętajmy, że one wszystkie nas dopełniają. Powodują, że w konfrontacji z nimi poszerzamy, wzbogacamy nasze kompetencje poznawcze. Pozwala nam to czuć dużo więcej, widzieć dużo więcej, współodczuwać z całym światem i z innymi ludźmi. Człowiek, który potrafi zapłakać, okazać złość czy strach będzie umiał dostrzec, że ktoś obok czuje dokładnie to samo, że cierpi, jest nieszczęśliwy. Kiedy widzimy ludzką krzywdę i nie odwracamy od niej oczu, jest znacznie większa szansa na to, że świat jednak przetrwa w dobrej kondycji emocjonalnej. Moim zdaniem przedmiotem obowiązkowo wykładanym na każdym szczeblu polskiego szkolnictwa powinna być sztuka empatii.

A w jaki sposób mówić dzieciom np. o wojnie, o tym, że nasi przodkowie w niej ucierpieli? Jak przekazać tę historię, żeby nie wywoływać traumy?

Jako matka też stawiam sobie takie pytania i szukam na nie odpowiedzi trochę we mgle, ale w tej mgle staram się być blisko moich dzieci. Jeżeli zapytają, muszę odpowiedzieć. To wyzwanie, które stoi przed wszystkimi świadomymi rodzicami. Świadomymi, czyli takimi, którzy nie obarczają swych dzieci własnymi lękami.

Chciałam tak napisać „Rutkę”, by była właśnie zaproszeniem do wspólnej rozmowy także o historii naszej własnej rodziny. Ta książka może być czytana na wielu poziomach. Dla młodszych dzieci jest to fantastyczna wyprawa w niczym nieograniczony, zwariowany świat fantazji, gdzie nie działają prawa skutku i przyczyny, zamiast tego można przenosić się w czasie, biegać po czerwonych łąkach i przyjaźnić się z każdym stworzeniem, nawet z oskubanym kurczakiem bez głowy. Dla najmłodszych będzie to więc książka przygody, rozwikłanej tajemnicy i szczęśliwego zakończenia.

Starszy czytelnik naniesie już na nią kolejną warstwę: swojej wiedzy historycznej. Szybko odkryje, kim tak naprawdę jest Biały Pan, gdzie leży Diamentowa Planeta i czemu Rutka nie cierpi zabawy w chowanego. Najstarszy przypomni sobie swoje własne dzieciństwo jak chociażby moja teściowa, która w momencie wybuchu wojny miała zaledwie cztery lata. To właśnie za sprawą tej książki przypomniała sobie dawne zabawy własnoręcznie robioną machajką czy szmacianymi lalkami. Wróciło do niej też wspomnienie dawnej sąsiadki, która piekła pyszne cynamonowe rogaliki i zanosiła je, jeszcze ciepłe, małej gojce. Siadała obok niej na stołeczku i śpiewała starą żydowską piosenkę, która kilkadziesiąt lat później stała się symbolicznym leitmotivem w „Rutce”. Czyż to nie wspaniały triumf ludzkiej pamięci?

Rodzice boją się trudnych lektur, bo wnoszą do nich swój życiowy bagaż doświadczeń. Dzieci zaś przyjmują moją książkę z czystym sercem, bo to pełna nadziei opowieść o sile przyjaźni i o tym, że istnieje coś jeszcze poza tym, co „tu i teraz”. Warto o tym z dziećmi porozmawiać, choćby po to, by miały poczucie ciągłości świata i odpowiedzialności za ślad, jaki w nim pozostawią.

Również ja po przeczytaniu tej książki miałam wrażenie, że to jest doskonały wstęp do tego, żeby porozmawiać z dziećmi na ten temat. Czy w związku z tym miała Pani jakiś odzew ze strony czytelników – tych młodszych i tych starszych?

Miałam spotkanie z Klubem Małego Krytyka w Polskim Radiu.

Dzieciaki fantastycznie tę książkę odebrały. Jest w niej scena, gdy na stację Radegast przyjeżdża pociąg towarowy, zostają odryglowane drzwi – w środku nie ma ludzi tylko wyfruwające, różnobarwne motyle. Dzieci wspaniale czytają tę metaforę. One mi powiedziały wprost, że to są dusze i wspomnienia o ludziach, których już nie ma. W tej książce ani razu nie pada słowo wojna, getto, ludobójstwo, bo to jest niepotrzebne. Jest natomiast atmosfera czegoś nienazwanego, jakiegoś zagrożenia i przejmującej, niewysłowionej tęsknoty za czymś, co nagle zniknęło. I to wystarczy.

Równie fantastycznie przyjęły fakt, że zwierzątkiem domowym Rutki jest Tuptuś – kurczak bez głowy. Mam wrażenie, że ten surrealistyczny humor im w ogóle nie przeszkadza, tymczasem dorosłych nieco zbija z pantałyku. Ale jak tłumaczy Rutka Zosi: „Gdyby dorośli widzieli to wszystko, co widzą dzieci, zwariowaliby. Po prostu ich wyobraźnia nie obejmuje takich skomplikowanych spraw”.

W pani książce nie pada słowo „wojna”, „getto”, ale nie pada też słowo Żydzi. Wszyscy są ludźmi, po prostu ludźmi. Skąd się to wzięło?

Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby dzielić ludzi na Żydów i nie-Żydów tak samo, jak nie dzielę ich na wegetarian i mięsożernych, blondynów i brunetów. Zresztą kultura, ten specyficzny żydowski „dygot”, jest w naszym kraju czymś tak immanentnym, że nie sposób stanąć z boku i przyglądać się mu jak zjawisku w skansenie. Jestem Łodzianką i Łódź wielokulturowa, przedwojenna, tętniąca tymi wszystkimi energiami jest też we mnie. Moja rodzina nie ma żydowskich korzeni, ale dorastając w tym mieście, chodząc po ulicach łódzkich Bałut trudno nie być współuczestnikiem tej permanentnej mieszanki śladów i wspomnień. Duch tamtych mieszkańców cały czas unosi się nie tylko nad Bałutami, ale nad całą Łodzią, nad Polską, nad tą częścią Europy.

Czy w Polsce dostatecznie dużo wiemy o żydowskiej historii naszych miast?

Myślę, że ci, którzy patrzą sercem i chcą wiedzieć, to wiedzą. Jestem przeciwniczką nadmiernego epatowania dydaktyką w literaturze dla dzieci. Dlatego starałam się bardzo, pisząc o historii jednak mocno zanurzonej w przeszłości, w wydarzeniach drugiej wojny światowej, w strasznym kataklizmie, żeby nie pouczać, nie być historykiem, nie krzyczeć statystyką. Wystarczy przyłożyć rękę do muru, żeby poczuć ten czas, odnaleźć się w tamtym świecie. Przecież każde miejsce miało swoją historię przed nami i mieć będzie po nas. Nie uciekniemy od tego.

Rozmawiała Katarzyna Markusz