To nie jest książka, która kpi z muzułmanów lub jest im przeciwna. To książka, która oskarża nas, wygodnych Europejczyków, o chodzenie na skróty.
Francois jest wykładowcą na Sorbonie. Zajmuje się literaturą. Nie tylko o niej uczy, ale też rozmawia o niej na co dzień ze znajomymi. Spotyka się ze znacznie młodszą od siebie Myriam, czyta książki, po które przeciętni ludzie nie sięgają, publikuje w pismach czytanych przez wąskie grono odbiorców.
Myriam jest Żydówką. Francois przywiązał się do niej, ale nie ma tu mowy o miłości. On nie potrafi zbudować rodziny, ale zazdrości swojej partnerce mocnych więzi z bliskimi. „(…) Mając skończone dwadzieścia lat, Myriam wciąż jada kolację z rodzicami, pomaga braciszkowi w lekcjach, a siostrzyczce w kupowaniu ciuchów. Zachowywali się jak plemię, zwarte plemię rodzinne; w stosunku do wszystkiego, co dotychczas znałem, było to tak niezwykłe, że omal nie wybuchnąłem płaczem.”
W 2022 r. do drugiej tury wyborów prezydenckich przechodzi Marine Le Pen z Frontu Narodowego i Mohammed Ben Abbes z Bractwa Muzułmańskiego. Nie czekając na ostateczny wynik, rodzina Myriam emigruje do Izraela.
„Ale co ja będę robić w Izraelu? Nawet nie znam hebrajskiego. Mój kraj to Francja”- mówi przed odlotem Myriam. „Kocham Francję! Kocham,no sama nie wiem… kocham francuskie sery!”
Dla wychowanej w Europie dziewczyny Izrael wydaje się być czymś obcym, ale decyduje się tam jechać, bonie wyobraża sobie życia bez rodziny. Początkowo często wspomina o powrocie do Francji. Z czasem jednak układa sobie życie na nowo. Jej postawa przypomina tę, jaką charakteryzowali się niemieccy Żydzi w przededniu II wojny światowej. Oni też kochali Niemcy, brali udział w ich budowie, walczyli za nie i nie wyobrażali sobie życia gdzie indziej.
Francois zostaje. „Dla mnie nie ma Izraela” – mówi. Nie ma bezpiecznego miejsca, w którym mógłby się schronić przed niebezpieczeństwem; nie ma miejsca, w którym mógłby pozostać sobą.
Kiedy muzułmanin zostaje prezydentem, życie we Francji wcale nie zmienia się na gorsze. Maleje bezrobocie, bo kobiety odpływają z rynku pracy, aby zająć się domem i dziećmi. Mogą to robić, ponieważ otrzymują wysokie zasiłki. Konieczność wyrzucenia w zamian z szafy wszystkich spódniczek mini okazje się wcale nie taka zła.
Francuzi są zadowoleni. Nie buntują się, nie złoszczą, nie protestują. Ich życie staje się stabilne, przewidywalne, spokojne. Abbes osiąga to, czego nie udało się innym politykom. Nie dąży przy tym do zmiany Francji w kraj muzułmański. Jeżeli ktoś nie chce przejść na islam, nie musi tego robić. Nie będzie z tego powodu szykanowany. Jeżeli jednak zdecyduje się na konwersję, czekają go z tej okazji dodatkowe korzyści.
Houellebecq nie jest antyislamistą. Islam to tylko jedna z opcji, jakie wybieramy, by się jej podporządkować. Nie musi tu chodzić o religię. Może o wielkie korporacje, wpływowe osobistości, ważne zarządy firm. Wpadamy w tryby machiny, która obiecuje nam więcej i więcej. W zamian mamy grać w tę grę według ich zasad. Sprzedać duszę diabłu. Mamy rano nie patrzeć w lustro i myśleć, że tak naprawdę to jesteśmy w porządku. Wobec siebie i innych. A to tylko fikcja. Nie jesteśmy i już nigdy nie będziemy. Osoba, która raz za dobrą pensję sprzedała swoje wartości, traci je raz na zawsze. Teraz ma inne. Teraz jest już kimś innym. Kimś, z kim przyzwoity człowiek nie będzie już rozmawiał.
Michel Houellebecq „Uległość”, wyd. WAB, tłum. Beata Geppert
Katarzyna Markusz