W latach 1939 – 1956 w Polsce doszło do rewolucji społecznej, której nie przeprowadzili sami Polacy. Dlatego Andrzej Leder nazywa tę rewolucję „przeżytą jakby we śnie”. Dotyczyła ona dwóch warstw społecznych: szlachty i Żydów. „O ile wrogość wobec Żydów i pragnienie, ‘by znikli’, już dawno przed wojną znalazły znakomity wyraz w ideologii narodowej demokracji i nauczaniu Kościoła katolickiego, o tyle wielowiekowa niechęć wobec szlachecko-urzędniczych elit była o wiele bardziej skryta,” pisze Leder.
Niechęć do Żydów można było okazywać otwarcie i nie wiązało się to z żadnymi negatywnymi konsekwencjami. Żydzi byli „obcymi”, „innymi”, z którymi nikt się nie identyfikował. Inaczej było z „panami” we dworkach. Oni byli bardziej „swoi”, bo wielu chciało być na ich miejscu, zazdrościło im pozycji i dobrego urodzenia. Szlachta była przez mieszkańców wsi znienawidzona, ale otwarcie tego nie okazywano. Niechęć zarówno do Żydów jak i do szlachty wiązała się z poczuciem krzywdy.
„Początkiem rewolucji było najechanie Polski przez Niemcy hitlerowskie. To właśnie określiło jej niezwykle ważny moment – polskie społeczeństwo nie było jej aktywnym podmiotem. Co wcale nie znaczy, że ogromne jego odłamy nie pragnęły tego, co się dokonało. Pragnęły, i to bardzo,” pisze Leder. W przedwojennej Polsce wielu ludzi żyło w poczuciu krzywdy i cierpienia. Nie wierzyli w sprawiedliwość i pomoc ze strony państwa. Mało tego, sukcesy innych, jakże różne od ich własnych niepowodzeń, stawały się przyczyną wrogiego nastawienia.
Co zrobić z takimi ludźmi? Co zrobić z ich wrogością? Jedni decydują się na piętnowanie. „Sposób ten zawsze był wybierany przez kręgi – nazwijmy to – liberalne. W Polsce międzywojennej charakterystyczne było dla nich środowisko ‘Wiadomości Literackich’, a w III RP – ‘Gazety Wyborczej’” ale „zaklinaniem lub pouczaniem, a tym bardziej drwiną nie redukuje się nienawiści. Raczej się ją wzmacnia.” Drugim sposobem jest pochlebianie nienawiści, w czym celują radykalni politycy, szczególnie prawicowi. „Nie trzeba się długo rozwodzić nad tym, jak mordercza może być ta strategia ‘zagospodarowywania’ gniewu. Jej efektem często jest śmierć, a prawie zawsze poniżenie piętnowanych ‘kozłów ofiarnych’,” zauważa autor.
Żydzi byli dla chłopów kimś obcym, nie przez to, że nie mieli w nimi kontaktu – spotykali się przecież niemal codziennie – ale przez to, że inaczej wyglądali, mieli inną religię i obyczaje. „Narzucała się łatwa odpowiedź na trudne pytanie: co to znaczy być dobrym Polakiem? Znaczy to, że nie jest się Żydem.”
Roman Dmowski, który praktykował pochlebianie nienawiści, mówił o Polakach, jako tych, którzy są krzywdzeni przez nie-Polaków, a więc kraje zaborcze oraz wewnętrznego wroga – Żydów.
Żydzi w Polsce przedwojennej tworzyli zamkniętą wspólnotę. Większość z nich nie aspirowała do wysokich stanowisk w polskich instytucjach. Nie mieli również zbyt wielu takich możliwości. Ci, którzy mieszkali w małych miejscowościach, żyli w „ahistorycznym świecie” – nie analizowali spraw politycznych, nie zajmowali się współczesnością, a zamiast tego przeżywali dzieje swego narodu sprzed trzech tysięcy lat. „W literaturze Talmudu i midraszy jest wiele interpretacji znaczenia historii, ale słabo zaznaczone pragnienie rejestrowania aktualnych zdarzeń,” pisze historyk Yosef Hayim Yerushalmi. To zamknięcie, izolacja, jeszcze bardziej oddalało Żydów od ich nie żydowskich sąsiadów.
Zagłada wiązała się ze spełnieniem jednego ze „społecznych życzeń” – Żydzi zniknęli. Ich miejsca na straganie, sklepy, domy, a wreszcie i pierzyny zajęli ci, dla których taki „awans” w normalnych warunkach nie byłby możliwy do osiągnięcia. Chociaż Zagłada dokonała się głównie niemieckimi rękami, Polacy otrzymali to, czego Niemcy nie byli w stanie wywieźć. A korzyści te były niekiedy znaczne.
Dlaczego niemożliwe jest wpisanie Zagłady w społeczną historię Polski? Ponieważ „zbyt szczegółowe analizowanie żydowskich krzywd zawsze doprowadza do winy ‘sąsiadów’, tego zaś polskie uniwersum symboliczne znieść nie może, często nawet w osobach swoich światłych przedstawicieli.” Zagłada i jej konsekwencji w polskim społeczeństwie powodują czasem chęć odcięcia się o tych wydarzeń. Pierwszy sposób to powiedzenie „nic się nie stało”, nie mówienie o tym, nie myślenie o tym. Drugi (lewicowy) jest związany z niechęcią wobec Izraela i podkreślanie, że „różnego rodzaju zbrodnie masowe zdarzały się i zdarzają się stale, a w związku z tym zbytnia koncentracja na Shoah jest w gruncie rzeczy legitymizowaniem imperialistycznej i podporządkowanej interesom USA polityki Izraela.”
Zaprzeczanie nie sprawi, że historia się odwróci, a dawne winy przestaną istnieć. Mówienie „nie mieliśmy z tym nic wspólnego” nie sprawi, że pierzyna Ryfki zniknie ze strychu. Mieliśmy z tym wiele wspólnego. Skorzystaliśmy na Zagładzie jako naród, jako ludzie, którzy otrzymali dobra pozostawione przez wymordowanych przez Niemców Żydów. To była realna, materialna korzyść, której trudno się wyprzeć. A jednak to robimy. Próbujemy udowodnić sobie samym, że spadło nam to z nieba, znikąd. To prawda, że to nie my utworzyliśmy obozy, ale, jak podkreśla Leder, obojętność nie jest neutralna moralnie. Większość patrzyła na Zagładę, przyglądała się jej, ale nie robiła nic, aby tę sytuację zmienić.
W sierpniu 1943 kierownik Departamentu (Sekcji) Spraw Zagranicznych Delegatury Rządu Roman Knoll pisał: „Ludność nieżydowska pozajmowała miejsca Żydów w miastach i miasteczkach i jest w wielkiej części Polski zmiana zasadnicza, która nosi charakter ostateczny. Powrót Żydów w masie odczuty byłby przez ludność nie jako restytucja, ale jako inwazja, przeciwko której broniłaby się ona nawet drogą fizyczną.”
„Dla bardzo wielu ludzi wejście w ‘przygodę’ z nowoczesnością odbyło się po żydowskim trupie,” pisze Leder.
Andrzej Leder „Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej”, wyd. Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Katarzyna Markusz