W słynnym opowiadaniu Washingtona Irvinga safandułowaty wieśniak, Rip Van Winkle, uciekając od gburliwej żony wyprawia się w góry i, pijany, zasypia, by obudzić się po dwudziestu latach. W Ameryce trwa właśnie wojna secesyjna, której człowiek sprzed jednej piątej wieku nijak nie może zrozumieć. Jest federalistą czy demokratą?, pytają odziani w dziwaczne stroje nieznajomi. „Bóg jeden wie, co to za świat! – zawołał Rip, bliski obłędu. – Nie jestem sobą… jestem kim innym… o, tam stoję… nie… to ktoś inny zajął moje miejsce… byłem sobą wczoraj wieczorem, ale zasnąłem w górach i zamieniono mi strzelbę, zmieniono wszystko, jestem odmieńcem, nie mogę więc powiedzieć, jak się nazywam ani kim jestem!”. Znajomi Ripa, z kilkoma wyjątkami, nie żyją: przebywa on więc głównie w towarzystwie młodych, którzy kompanię starego dziwaka nadzwyczaj sobie cenią. Jego dziwaczne spostrzeżenia na temat tego, co wydaje im się oczywiste, pomagają zauważyć, jak absurdalna dla niezaangażowanego w aktualne perypetie może okazać się rzeczywistość. Zyskuje toteż Rip spore grono wielbicieli i – z czego nie omieszka skorzystać – wielbicielek.
Ripem Van Winkle początku drugiej dekady XXI wieku jest w świeżo w Polsce wydanej powieści Timura Vermesa On wrócił nie kto inny, jak Adolf Hitler. Budzi się nie po dwudziestu, a siedemdziesięciu latach – na opuszczonej parceli w śródmieściu Berlina, zupełnie sam: bez Goebbelsa i Bormanna, bez Evy Braun i całej reszty anegdotycznych potworów. Przede wszystkim zaś – budzi się bez instytucjonalnej maszynerii Kancelarii Rzeszy, której biurokratyczne istnienie gwarantowało mu status Führera. Za towarzystwo ma grających w piłkę chłopców: „(…) największy z nich odwrócił się do swoich towarzyszy, dzięki czemu mogłem odczytać jego imię, które matka jaskrawo wyszyła mu na sportowej koszulce. >>Hitlerjunge Ronaldo! Którędy dojść do ulicy?<<”. Podobnie jak Rip van Winkle, świeżo przebudzony Hitler z początku nic nie rozumie z Niemiec, na czele których stoi „kobieta o uroku płaczącej wierzby”: szybko się jednak uczy, o czym sam, bez pomocy ironicznego narratora, zdaje czytelnikowi sprawę. „Byłem w Niemczech, byłem w Berlinie, mimo że miasto wydawało mi się całkiem obce. Te Niemcy były inne, ale pod niektórymi względami przypominały moją znajomą Rzeszę: byli jeszcze rowerzyści, były automobile, zapewne istniały zatem i gazety”. Co jednak najistotniejsze, w tych Niemczech na Hitlera również czeka kariera – może i mniej przezeń pożądana aniżeli ta sprzed siedemdziesięciu lat, ale dużo bardziej adekwatna w stosunku do epoki.
Jakkolwiek On wrócił jest promowany jako debiut Vermesa, niemiecki dziennikarz i pisarz ma już na koncie cztery inne książki, napisane jako ghostwriter niemieckich celebrytów. Kiedy Richard Lourie przygotowywał się do stworzenia Autobiografii Stalina, przez rok pracował jako kierowca szefa bostońskiej mafii, celem poznania, jak funkcjonuje umysł psychopaty. Vermes, zupełnie świadomie, próby oddania mechanizmów umysłu Hitlera nie podejmuje: jakkolwiek powierza przebudzonemu dyktatorowi pierwszoosobową narrację, sytuuje go nie jako potwora, który musi zmierzyć się ze światem, któremu, po dotarciu do końca historii, udało się otrząsnąć z koszmaru Zagłady: Hitler AD 2011 jest dla Vermesa celebryckim chłopkiem-roztropkiem, wyrazicielem pseudo-konserwatywnego poczucia, że dawniej było lepiej, jakiekolwiek to dawniej by nie było: że dziś społeczeństwo schamiało i osunęło się w banał. Przypadkiem przerzucając telewizyjne kanały, Hitler natrafia na reality show, zrazu uważając, iż stał się właśnie widzem programu dla pod-ludzi, dla których wyższe rozrywki są, z racji na intelektualny poziom, niedostępne; nie będzie mógł uwierzyć, że show ogląda co tydzień kilkanaście milionów Niemców. „(…) pod moją ławką leżało coś, co przypominało gazetę, jakkolwiek zadrukowane na zbyt wystawny sposób. Płachta była kolorowa, tytuł mi nieznany, i brzmiał <<Media Markt>>. Nawet przy najlepszych chęciach nie mogłem przypomnieć sobie, bym zezwolił na coś takiego i niechybnie nie wydałbym takiego zezwolenia. Treść informacji była całkowicie niezrozumiała, zalała mnie furia, że w czasach braków z papierem marnuje się cenne narodowe zasoby na tak niedorzeczne barachło”.
Vermesowski Hitler rychło znajduje w swoim repertuarze demagoga odnajdzie sztuczki, które pozwolą mu znowu znaleźć się na ustach Niemców. Jakie? Otóż: takie same, jak osiemdziesiąt lat wcześniej. W cieszących się olbrzymią popularnością filmikach z kanału YouTube, udostępnianych przez zorientowaną w komercyjnym potencjale przebudzonego w parku, Hitler będzie nie tyle powtarzał swoje przemówienia, które oczarowały Republikę Weimarską, co – na ten sam akord tworzył nowe, mówiąc, co mu ślina na język przyniesie. Adorno i Horkheimer ze swoją koncepcją osobowości autorytarnej wydają się nadzwyczaj aktualni. Pojawią się portale plotkarskie i paparazzi: przed ekranami komputerów zasiadają kolejni widzowie, powtarzając sobie słowa Hitlera. Odrażające? Być może. Ale to właśnie pozorna bagatelizacja Hitlera jako vermesowskiego anty-bohatera jest tu szczególnie istotna: nie występując jako Hitler-zbrodniarz, ale jako Hitler-gość z dawnych czasów, protagonista powieści Vermesa jawi się jako figura naprawdę zbanalizowanego zła. Oczywiście, można by to skwitować stwierdzeniem, że każda historia zdarza się najpierw jako tragedia, by później powtórzyć się jako farsa: problem w tym, zdaje się mówić Timur Vermes, że w epoce, w której zjawia się Hitler, to właśnie farsa, której jest on głównym bohaterem i narratorem, ma największą siłę przebicia.
Jedynym, czego należy się obawiać, jest, że ta doskonała satyra na współczesne, niemieckie społeczeństwo stanie się zakładnikiem własnego, niebagatelnego – kilka tygodni na szczycie listy bestsellerów „Der Spiegel”, milion egzemplarzy w Niemczech i prawa do tłumaczenia sprzedane do trzydziestu ośmiu krajów – sukcesu. Konstruując On wrócił z ogromną wrażliwością i wyczuciem – Holocaust, jak również większość tematów, które pod żadnym pozorem nie nadają się na satyrę, pojawiają się w powieści Vermesa zaledwie kilka razy – Vermes świadomie wpisał się rzeczywistość, którą z najwyższym kunsztem obśmiewa. Odczytany w Niemczech przede wszystkim jako medialne wydarzenie, On wrócił nie został w Niemczech odczytany jako przestroga – ale przede wszystkim jako nie tak znowu wysokiej klasy, choć inteligentna, rozrywka (pomijając wściekły na Vermesa atak kilku krytyków „Süddeutsche Zeitung”). Jako polityczna antyutopia, nie wzbudził też zbytniej kontrowersji co do etyczności powoływania Hitlera do życia na kartach literatury popularnej. Nie obraziła się nawet Partia Zielonych, uznana przez Hitlera za jedyną sensowną w Niemczech AD 2011. I – jakkolwiek jest satyra Vermesa pod względem literackim naprawdę doskonała – to ten odbiór, a właściwie brak (świadomego) odbioru jego antyutopii pozostaje najbardziej intrygujący.
Wojciech Engelking
Timur Vermes “On wrócił”, przekład Eliza Borg, wyd. WAB