Claude Lanzmann brał czynny udział w walkach podczas II wojny światowej, przez wiele lat był dziennikarzem piszącym znakomite artykuły. Najbardziej znany jest jednak dzięki “Shoah”, kilkugodzinnym filmie, którego nakręcenie zajęło mu wiele lat. O swojej pracy nad tym obrazem szczegółowo opowiada w książce “Zając z Patagonii”.
Praca nad “Shoah” nie była łatwym zadaniem. Lanzmann chciał przeprowadzić wywiady nie tylko z ludźmi, którzy byli ofiarami Holokaustu, ale i tymi, którzy stali po drugiej stronie wojennej machiny. Od początku było jasne, że nie uda się ich łatwo namówić na zwierzenia przed kamerą. Reżyser musiał więc użyć podstępu. W tym celu korzystał z ukrytej kamery, która rejestrowała niczego nieświadomych rozmówców. Metoda ta była dość niebezpieczna i zdarzało się, że ekipa musiała ratować się ucieczką, gdy podstęp wychodził na jaw.
Lanzmann początkowo chciał skupić się na nagrywaniu wywiadów. Nie chciał przyjeżdżać do Polski i oglądać tego wszystkiego, o czym mówili jego bohaterowie. Jego zdaniem w Polsce nie pozostało nic takiego, co warto byłoby pokazać w filmie. O tym, jak bardzo się mylił przekonał się podczas swojej pierwszej wizyty w Treblince. To tutaj zrozumiał jaki film robi i jakie jest jego znaczenie. Przekonał się, jak ważna jest rozmowa z ludźmi, którzy mieszkają w Polsce i pamiętają pociągi jadące do obozów śmierci. “Wyjechałem na szosę i nagle zobaczyłem tablicę obwieszczającą jak gdyby nigdy nic, czarnymi literami na żółtym tle, nazwę wsi, do której wjeżdżaliśmy: Treblinka. Tak jak byłem nieczuły na widok łagodnego ośnieżonego wzniesienia, na którym leżał obóz, z jego stelami i centralnym blokhauzem oznaczającym miejsce komór gazowych, tak teraz wstrząsnął mną ten zwykły znak drogowy. A więc Treblinka istnieje! Istnieje wieś o nazwie Treblinka. Śmie istnieć”.
Reżyser wraz z tłumaczką zaczęli przechadzać się po okolicy. Spotkali ludzi, którzy później pojawili się w filmie – Czesława Borowego, który opowiedział im o przykrym zapachu dochodzącym od strony obozu; Henryka Gawkowskiego, który przez wiele miesięcy był maszynistą wożącym z różnych miast Polski pociągi do Treblinki. On również opowiedział Lanzmannowi o tym, jak wyglądała tutejsza okolica w czasie gdy funkcjonował obóz zagłady. “Zjechały tutaj najżarłoczniejsze kurwy z Warszawy i zapanował intensywny ruch między nimi, obozowymi najemnikami, ukraińskimi czy łotewskimi strażnikami, i chłopami, regulowany przez alfonsów, za wiedzą i wspólnictwem niektórych esesmanów. Stawką w tej wymianie, która nie urwała się ani na dzień, były pieniądze mordowanych Żydów”.
Proces powstawania filmu był niezwykle ciekawy. Nakręcić tego typu obraz w okresie PRL nie było łatwo. Polskie władze ciągle rzucały twórcom “Shoah” kłody pod nogi. Dziwne sytuacje związane z tym filmem zdarzały się zresztą już po jego ukończeniu. Lanzmann wspomina, że kilka lat temu w łódzkiej szkole filmowej “jakaś ordynarna, ociekająca szminką przekupa z rudą szopą włosów, której towarzyszył adwokat” zażądała zapłaty za prawa autorskie do piosenki “Mały biały domek”, która pojawia się na początku tego filmu. Kobieta twierdziła, że jej ojciec napisał słowa do tej piosenki.
Lanzmannowi udało się odnaleźć ważnych świadków tamtych wydarzeń. Dzięki jego determinacji “Shoah” pozostaje do dziś jednym z najważniejszych filmów dokumentalnych opisujących cierpienia milionów osób będących ofiarami II wojny światowej. Miejsca, w których znajdowały się obozy śmierci do dziś budzą wiele emocji. Ostatni świadkowie tamtych wydarzeń odchodzą. Pozostaje pamięć, o którą należy dbać we właściwy sposób. Czy potrafimy sprostać temu zadaniu?
“Zając z Patagonii” Claude Lanzmann, wyd. Wydawnictwo Czarne
Katarzyna Markusz