Żydzi, którzy przed wojną przyjechali do Palestyny budować nowe państwo, mieli własne problemy i sprawy, które uważali za najważniejsze. Zdaniem Toma Segeva dokonująca się w Europie Zagłada do tych problemów nie należała. Syjoniści zajmowali się sprawami wewnętrznymi znacznie bardziej niż śmiercią milionów Żydów w Niemczech, Polsce i innych krajach. Nie chcieli lub nie potrafili im pomóc. Czy był jednak ktokolwiek, kto mógłby to zrobić?
Dojście Hitlera do władzy Żydzi mieszkający w Palestynie przyjęli z mieszanymi uczuciami. Jedni domagali się bojkotu tego kraju, jego ambasad w innych państwach i zdecydowanych działań. Inni widzieli tu szansę na realizację pewnych planów. Niezależnie od siebie do Berlina przyjeżdżali w tamtym czasie przedstawiciele różnych organizacji (również prywatnych), które chciały pomóc niemieckim Żydom w emigracji do Palestyny. “Porozumienie haawara (przeniesienie) – także w niemieckich dokumentach użyto terminu hebrajskiego – opierało się na komplementarnych interesach rządu niemieckiego i ruchu syjonistycznego: narodowi socjaliści chcieli pozbyć się Żydów z Niemiec, syjoniści zaś chcieli ściągnąć ich do Palestyny. Podobna wspólnota interesów nie występowała natomiast w stosunkach między syjonistami a niemieckimi Żydami. Większość niemieckich Żydów wolałaby zostać w swoim kraju” – pisze Tom Segev w książce “Siódmy milion”.
Syjoniści uważali, że tylko własne państwo może stanowić ratunek przed dyskryminacją. Dążyli do emigracji Żydów z Niemiec, ale później byli tymi emigrantami rozczarowani. Ci ludzie nie przyjechali tam przecież z własnej woli. Znaleźli się tam z przymusu, uciekając przed katastrofą, jaką niosły rządy Hitlera. Byli uchodźcami, szukającymi spokojnego miejsca na ziemi. Nie przyświecały im idee syjonizmu. Nie zawsze też czuli się tam jak u siebie. Jakby tego było mało, nie każdy mógł wyjechać do Palestyny. Agencja Żydowska wydawała certyfikaty imigracyjne głównie tym osobom, które uznała za przydatne w nowym kraju. Większość w Agencji stanowili syjoniści z Partii Pracy i to oni naciskali, aby do Palestyny wysyłać młodych, zdrowych ludzi, chętnych do pracy w rolnictwie. Oburzano się, gdy certyfikaty otrzymywały osoby chore, potrzebujące pomocy, inwalidzi. W nowym kraju oczekiwano ludzi, którzy będą mogli go budować, a nie beneficjentów opieki społecznej. Zdarzało się, że domagano się nawet odesłania niektórych osób na powrót do hitlerowskich Niemiec, bo stanowiły zbyt duże obciążenie. W 1935 roku “postanowiono, że kandydaci, którzy przekroczyli trzydziesty piąty rok życia, mogą otrzymać certyfikat imigracyjny tylko jeśli nie ma żadnych podstaw do przypuszczeń, że staną się tu ciężarem” – pisze Segev. – “Musieli zatem mieć zawód. ‘Ci, którzy są kupcami albo mają podobne zajęcie, nie otrzymają certyfikatu w żadnych okolicznościach, chyba że są syjonistami weteranami’-stwierdzono w decyzji”.
Wybuch II wojny światowej zasadniczo nie zmienił podejścia do emigracji. Do Palestyny docierały informacje o Zagładzie, masowych mordach dokonywanych na Żydach, ale nie traktowano ich z należytą powagą. Po prostu nie wierzono, że tak okrutne rzeczy mogą rzeczywiście mieć miejsce. Szersze informacje w prasie zaczęły pojawiać się, gdy do Palestyny dotarli uchodźcy, którzy na własne oczy widzieli okrucieństwa hitlerowskiego systemu. Mimo kilku prób, a nawet okazji dogadania się z Niemcami, nie potrafiono pomóc cierpiącym Żydom europejskim. Gdy pojawiła się szansa ocalenia miliona Żydów w zamian za pokaźną łapówkę dla nazistów, Izraelczycy nie potrafili z niej skorzystać. Poza tym z tym milionem Żydów trzeba byłoby coś zrobić, a żaden kraj nie kwapił się do ich przyjęcia.
Brytyjczycy w końcu, jak zwykle w takich przypadkach, dopuścili do przecieku informacji o negocjacjach do prasy, co skutecznie zatrzymało wszelkie działania w tej sprawie. Spośród dziewięciu milionów europejskich Żydów wojnę przeżyły trzy miliony. “Większość z nich uratowała się na skutek klęski Niemców. Niektórzy przeżyli dzięki pomocy otrzymanej od różnych rządów i organizacji, takich jak Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Rozdzielczy, i tysięcy dobrych ludzi w niemal wszystkich krajach – ‘sprawiedliwych’. (…) Jedynie kilku ocalałych zawdzięcza życie wysiłkom ruchu syjonistycznego” – pisze Segev.
Jiszuw dystansował się od wojny. O Zagładzie szybko zaczęto mówić w czasie przeszłym. Już miesiąc od napaści Niemiec na Polskę komitet polityczny Mapai dyskutował o działaniach “po Zagładzie, która spadła na polskich Żydów”. Pod koniec 1942 roku w Tel Awiwie powstała prywatna organizacja Justicia, która oferowała pomoc w domaganiu się od Trzeciej Rzeszy odszkodowań za szkody poniesione w czasie wojny. We wrześniu 1942 roku Mordechaj Szenhabi zaproponował zbudowanie pomnika upamiętniającego ofiary wojny i “bohaterów Izraela”. Ale przecież w tym czasie większość z tych “ofiar” jeszcze żyła! Wciąż można było im pomóc, a pieniądze zamiast na pomniki przeznaczyć na konkretne działania w Europie. Dziś takie propozycje wysuwane przez Żydów mieszkających z Palestynie wydają się działaniami ludzi oderwanych od rzeczywistości. Syjoniści żyli we własnym świecie, do którego nie dopuszczali “złych elementów” z Europy, bo mogli nie okazać się zwolennikami syjonistycznego stylu życia, bo woleli mówić po niemiecku lub polsku niż hebrajsku, bo nie chcieli zostać rolnikami, bo mieli zwyczajnie inne potrzeby i pomysły na życie. Ani najważniejsi politycy, ani nawet media, nie traktowały Zagłady we właściwy sposób, przekazując społeczeństwu informacje tak, jakby były to wieści z innej planety. Ten problem miał jiszuwu nie dotyczyć i w pewnym sensie tak właśnie było.
Europejskim Żydom nie tylko nie pomagano, ale oskarżano ich o bierność i brak przeciwstawienia się okupantowi. “Pochodzący z Polski [Icchak] Grunbaum opisywał dawnych ziomków z obrzydzeniem: ‘tysiące Żydów czekało pokornie’ na załadunek do wagonów kolejowych, które wiozły ich na śmierć. Nie wyobrażał sobie, że ‘w takich okolicznościach’ można nie występować przeciwko oprawcom, że nie znalazł się ani jeden przywódca, który wezwałby ich do oddania życia w samoobronie. Sześć miesięcy po stwierdzeniu, że polscy Żydzi woleli ‘żyć jak psy, niż umrzeć z honorem’, dorzucił: ‘Ludzie się zeszmacili’” – przypomina Segev.
Po wojnie stosunek syjonistów do ocalonych z Zagłady nie zmienił się wcale na lepsze. Większość przebywających w obozach przejściowych ludzi chciała wyjechać. Europę uważali za jeden wielki cmentarz. Nie widzieli tu szans na zbudowanie nowego domu dla siebie i swoich bliskich. Ich przeżycia powodowały jednak, że potrzebowali pomocy, i to pomocy różnego rodzaju. Nie mogli przecież tak po prostu wyjechać do Palestyny i zacząć uprawiać ziemię, jak gdyby nigdy nic. Nie byli więc “materiałem ludzkim” jakiego jiszuw potrzebował.
Powojenny Izrael był miejscem, gdzie mieszkało wielu ludzi dotkniętych traumą Zagłady. Nie wszyscy potrafili sobie z nią poradzić i dostosować się do nowych warunków oraz funkcjonowania we własnym państwie. Jedni mieli wyrzuty sumienia, że przeżyli Zagładę, drudzy obwiniali ocalonych za to, że przyjeżdżają do Izraela zamiast ich krewnych z Europy, którzy zginęli. “Przy niemal każdym spotkaniu z mieszkańcami kraju pojawiało się pytanie, jak udało nam się pozostać przy życiu. Zadawano je wielokrotnie i nie zawsze delikatnie. Miałem wrażenie, że jestem obwiniany o to, że przeżyłem” – wspominał Simcha Rotem (Kazik Ratajzer).
“Siódmy milion” Toma Segeva to książka, która przedstawia nastawienie Izraela, jego władz i mieszkańców do Holokaustu. Zagłada była przez niektórych wykorzystywana w walce politycznej, używano jej do pogrążenia przeciwników, gdy brakowało innych argumentów, lub po prostu próbowano w ten sposób budować swoje kariery. Segev przedstawia najważniejsze aspekty tego problemu, nie uciekając jednak od krytyki poszczególnych jego elementów. Otwarcie mówi o tym, jak Zagładę traktowano w Izraelu zarówno w trakcie wojny, jak i po jej zakończeniu. Zwraca uwagę na zmieniający się stosunek do Holkaustu oraz co tak naprawdę on oznaczał dla Izraelczyków, zarówno tych “starych”, jak i nowo przybyłych. Jego oceny nie są z pewnością przyjemne i mogą burzyć pewne syjonistyczne mity. Z całą pewnością są jednak potrzebne, abyśmy mogli spojrzeć na te sprawy znacznie szerzej niż dotychczas.
“Siódmy milion. Izrael – piętno Zagłady” Tom Segev, wyd. Wydawnictwo Naukowe PWN SA
Katarzyna Markusz