Reakcje na pogromy ze strony ówczesnych elit

Nie wiem, czy ktoś rzeczywiście wierzy w mit „Polski niewinnej”, czy jest to tylko propagandowy nakaz rozwijany przez opłacane przez państwo instytucje. Czterotomowa praca „Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku”, napisana przez grono specjalistów z różnych ośrodków, jest publikacją, która w sposób istotny rozszerza naszą wiedzę o relacjach polsko-żydowskich. To praca ciekawa i warta poznania, chociaż (a może właśnie dlatego że) autorzy mają różne spojrzenia na historię i to daje się zauważyć.

Tom pierwszy nie tyle przedstawia historię pogromów, co ich percepcję, sposób, w jaki o nich pisano w literaturze, w prasie oraz jak pokazywano je w sztukach pięknych.

W jednym z pierwszych rozdziałów poznajemy różnicę między prawem a sprawiedliwością. „O ile (stopniowo zmieniające się) prawo wspierało emancypację wykluczonych mniejszości (Żydów i kobiet), i z czasem zrównało ich prawa z prawami (miejscowych) mężczyzn, wspierane przez tradycję zasady sprawiedliwości (odmienne, a często wręcz konfliktowe, w różnych grupach społecznych) ruchom wyzwoleńczym nie sprzyjały” – pisze Bożena Karwowska z University of British Columbia. Co oznacza, że prawo mogło chronić mniejszości, ale obywatele podlegający temu prawu niekoniecznie uznawali to za słuszne. Dominujący katolicy nie czuli żadnej wspólnoty z Żydami, nie mieli wrażenia, że tamci są współobywatelami. Wręcz przeciwnie, uważali Żydów za obcych, nietutejszych, przybyszów, nawet jeśli ta sama rodzina mieszkała w danym miejscu od kilku pokoleń.

Karwowska omawia „Dzienniki” Anny Kahan z Siedlec. Robi to jednak w taki sposób, jakby chciała udowodnić, że w Siedlcach nie było antysemityzmu. Mało tego, bo uwypukla zjawisko, które określa mianem „antypolonizmu”. Te sformułowanie to wymysł skrajnej prawicy, obecnie często wykorzystywany jako swego rodzaju wytrych przez finansowane przez państwo instytucje zajmujące się „polityką historyczną”. Używanie tego typu sformułowań w poważnej książce o ambicjach naukowych jest co najmniej zaskakujące. Autorka zauważa, że w rodzinie Kahanów nie było „antypolskich sentymentów”, czemu jednak mają przeczyć cytowane następnie słowa z dziennika Anny: „Polacy sami nie mają łatwo, ale zawsze oskarżają Żydów, jak gdyby Żydzi byli przyczyną wszelkiego zła, wszelkich problemów. Skąd bierze się ta nienawiść? Jak człowiek może mieć w sobie tyle trucizny i wciąż żyć?”

To zaskakujące, że taki cytat jest brany za przykład „antypolskiej” wypowiedzi. Przecież to właśnie opis antysemityzmu! Jak autorka rozdziału mogła się tak pomylić?

Na szczęście lektura kolejnych rozdziałów nie przynosi tego typu nieporozumień.

Alina Molisak z Uniwersytetu Warszawskiego w swoim tekście przytacza przykłady antysemickich artykułów publikowanych w narodowej prasie – „Zorzy” i „ABC”. Podtrzymywały one mit „żydokomuny”, Żyda-wyzyskiwacza, który chce zniszczyć Polskę, przejąć wszystko co się da, a przecież nie jest u siebie. Popierały i podtrzymywały bojkot ekonomiczny, który często prowadził do poważnych rozruchów antyżydowskich. Co ciekawe, pisma te może i potępiały Żydów, ale namawiając chłopów do ich wygnania, przekonywały, że później oni sami będą mogli żyć w podobny sposób, jak ci właśnie Żydzi. Cóż jest więc tu rzeczywistym przedmiotem krytyki? „[Chłop polski] uwierzył, że jeśli zmusi się Żydów do emigracji, wtedy domy ich i sklepy pozajmuje on: stać za ladą ‘nic nie robiąc’ i zbierać pieniądze – ta perspektywa wydała mu się szczególnie ponętna i osiągalna” – pisała „Zorza”. A więc chodziło o to, by pozbyć się Żydów po to, by zostać jakiegoś rodzaju „nowymi Żydami”. Ciekawe spostrzeżenie.

Ogromną wrażliwość na żydowskie cierpienie dostrzec można w rozdziale napisanym przez Bartłomieja Krupę pracującego w Instytucie Badań Literackich PAN. Krytycznie odnosi się on do twórczości Marka J. Chodakiewicza, uważanego dziś za eksperta przez prorządowe media w Polsce. Krytycznie odnosi się też (i słusznie!) do Adama Michnika, który w 2006 r. na łamach „Gazety Wyborczej” w eseju „Pogrom kielecki” zamiast skupić się na ofiarach brutalnego ataku i ich upamiętnieniu, pochyla się nad Kościołem, jego misją i działalnością. Tak, jakby to było w tym momencie najbardziej istotne.

Nie jest to jedyny moment, gdy Michnikowi wytyka się patrzenie na relacje katolicko-żydowskie przez niezwykle zaróżowione okulary. Anna Mach przytacza jego cytat z 1995 r.: „Nie chcę zapomnieć ani o pogromie kieleckim w 1946, ani też o fali antysemityzmu w 1968 roku. […] Chcę tylko, by te ohydne karty polskiej historii były zestawione z reakcją na pogrom kielecki zespołu „Tygodnika Powszechnego”, katolickiej gazety o wielkim autorytecie moralnym […]”. Jaka była ta reakcja na pogrom kielecki ze strony katolickiego pisma? Wyparcie polskiego antysemityzmu i podtrzymywanie mitu „Polski niewinnej”, która w czasie wojny masowo ratowała Żydów. Już po pogromie krakowskim TP pisał: „Mamy prawo powiedzieć twardo: przemilczeć ekscesów nie będziemy, wystąpimy do walki z każdym objawem antysemickiej histerii w polskim narodzie, ale jednocześnie każdą próbę wysunięcia polskiego antysemityzmu na pierwszy plan udręk narodu żydowskiego będziemy poczytywali za utrudnianie sytuacji politycznej, w jakiej znajduje się Polska”.

Podobnie reagował TP na pogrom kielecki. Zaczynał od potępienia „ekscesu”, by przejść do tłumaczenia, że prawda o Polsce wygląda inaczej. Redakcja stwierdzała, że „naród polski wychowany w duchu chrześcijańskiej moralności nigdy nie uległ psychozom masowych prześladowań”, w naszym kraju nie było rozruchów na tle wyznaniowym, a „fakty nietolerancji” to rzadkie przypadki. Oczywiście, jak w każdym porządnym oświadczeniu, nie mogło zabraknąć stwierdzenia, że gdyby nie Polacy, to w czasie wojny żaden Żyd by się nie uratował. W sierpniu 1946 r. na łamach TP można było zaś przeczytać, że „Każdy z nas (tak, każdy z nas) ratując życie Żyda, (…) kupował jego życie – swoim życiem. (…) A przecież jakżeż niewielu jest w Polsce ludzi, którzy nie ponieśli całego ryzyka, którzy się zawahali przed tym, co określaliśmy po prostu jako obowiązek i którzy swego heroizmu uprawianego latami (…) nie sygnowali dumnym i spokojnym słowem Żeromskiego: ‘… takie są moje obyczaje’. To była postawa niemal powszechna”.

Dziś, gdy ktoś mówi, że powszechną postawą w czasie wojny było ratowanie Żydów, możemy go tłumaczyć niewiedzą. W 1946 r. publicyści TP wiedzieli doskonale, co działo się na terenie Polski przez ostatnie kilka lat. Świadomie pisali więc nieprawdę. Nie rozumiem pochwalenia takiej postawy ze strony Michnika. Drogą nakreśloną na ówczesnych łamach TP idą dziś dumnie różnego rodzaju instytutu i fundacje hojnie dotowane z pieniędzy podatników. Zakłamywanie historii, wybielanie czynów Polaków-katolików stało się powszechnością. Tym bardziej, mocniej i jednoznacznie należy tego typu działania i publikacje potępiać.

Pierwszy tom z czterotomowego opracowania „Pogromy Żydów” okazuje się dziełem ciekawym, uświadamiającym nam reakcje literatów, dziennikarzy i artystów na krzywdę, jakiej doznawali w Polsce Żydzi. Żydzi będący również obywatelami tego kraju, a jednak często traktowani jak obcy. Poszczególni autorzy stworzyli w miarę spójne dzieło, którego rozdziały uzupełniają się nawzajem. Lektura jest z pewnością pożyteczna, bo nadaje naszej wiedzy historycznej szerszy kontekst – pozwala przyjrzeć się nie tyle wydarzeniom pogromowym, co reakcjom na nie ze strony ówczesnych elit. I dostrzec czy coś się do dziś zdołało zmienić.

„Pogromy Żydów na ziemiach polskich w XIX i XX wieku. Tom 1 – Literatura i sztuka”, redakcja naukowa: Sławomir Buryła, wyd. IH PAN